PWN 2012
środa, 17 stycznia 2018
piątek, 8 grudnia 2017
Kresy, utracone dzieje
Ryszard Jan Czarnowski
RYTM 2017
Kresowe kalendarium
Ryszard Jan Czarnowski, znawca tematyki kresowej, zmierzył się z „Utraconymi dziejami Kresów” i tym samym wzbudził we mnie ambiwalentne uczucia. Powtarzając za Marszałkiem Józefem Piłsudskim „Polska to obwarzanek: Kresy urodzajne, centrum – nic”, darzę Kresy specjalną estymą i niecierpliwie wyczekuję nowych opracowań traktujących zagadnienie Kresów kompleksowo. Każdorazowo mam nadzieję, iż publikacje te, do przygotowania których wykorzystano wyniki najnowszych badań historycznych, będą lekturą interesującą nie tylko ze względów poznawczych, ale i wzbudzą moje zainteresowanie, jako utwór literacki. W przypadku książki „Kresy. Utracone dzieje” pozbawiono mnie możliwości zapoznania się z listą pozycji bibliograficznych, na których opierał się autor zestawiając kalendarium kresowe oraz komentując przyczyny i skutki wydarzeń. W omawianej publikacji brakuje mi również elementów graficznych, które z pewnością uatrakcyjniłyby wydawnictwo popularnonaukowe. Historyczne mapy omawianych terenów, winny zaprezentować wędrujące granice Rzeczypospolitej, co uczyniłoby bardziej zrozumiałymi wywody naukowe pisarza. Ilustracje, zdjęcia czy reprodukcje przełamałyby miejscami nużący tekst opowieści o zamierzchłych czasach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
Kresy, rubieże, pogranicze
„O Kresach jako terenach obronnych dla dawnej Rzeczypospolitej” powstała książka na wskroś polska, emanująca umiłowaniem Ojczyzny przez jej autora – Ryszarda Jana Czarnowskiego. Zwrócił on uwagę czytelników na różnice w pojmowanie terminów Kresy, rubieże, pogranicze - w kontekście Rzeczypospolitej oraz pojęcia Ukraina i Ruś, ewoluujące na przestrzeni wieków. Każdemu Polakowi z kresami ukrainnymi kojarzą się takie nazwy jak: Wołyń, Podole, Polesie, Galicja i Lodomeria, Pokucie, Zaporoże, Dzikie Pola i Sicz. Obrońca Dziedzictwa Narodowego i miłośnik Kresów wielopłaszczyznowo przedstawił historię obszarów Rzeczypospolitej, będących areną batalii i zmagań militarnych, politycznych, religijnych i kulturalnych. Szczególny nacisk położył na głęboką analizę zagadnienia „Kresów błyskawicznie kulturowo, narodowo i społecznie odpadających od Rzeczypospolitej”. Przyczyn tego stanu rzeczy historyk upatrywał w błędach polityki panujących, których gubiła „zbytnia pobłażliwość polskich władców dla wrogów i zdrajców”. Satysfakcji z wiktorii nie przekuwano w sukces „jak zwykle – i tego zwycięstwa nie umiano w najmniejszym stopniu wykorzystać”. I trzeci grzech zaniechania – lekceważenie niebezpieczeństw – doprowadziło do upadku Rzeczypospolitej: „Król nie bacząc na ostrzeżenia, rozpuścił pospolite ruszenie” – komentował autor. Bez wątpienia klęski Kresów dopełniła nasza narodowa wada powodująca, iż „wraz ze wzrostem samodzielności wzmacniały się… tendencje odśrodkowe i powstawały organizmy państwowe wrogie sobie od zarania”.Rzeczpospolita Obojga Narodów 1619 |
fot. https://commons.wikimedia.org |
Rzeczpospolita Obojga Narodów 1635 |
fot. https://commons.wikimedia.org |
czwartek, 16 listopada 2017
Radziejowickie Theatrum. Dzieje Rezydencji
Maria Barbasiewicz
Dom Pracy Twórczej w Radziejowicach 2016
Teatr mój widzę ogromny
Do Radziejowickiego Theatrum zaprosiła nas polska historyczka, varsavianistka, autorka przewodników z serii "Tradycja Mazowsza" – Maria Barbasiewicz. Oryginalną przedmową (Libretto) opatrzył publikację dyrektor Domu Pracy Twórczej – Bogumił Mrówczyński. W podobnym tonie utrzymany jest wstęp autorki zawierający m.in. bardzo celne porównanie odtwarzania dziejów do „oświetlania reflektorem pojedynczych elementów na zaciemnionej scenie teatralnej”. Teatralnych odniesień w książce jest więcej. Kurtyna poszła w górę, przedstawienie czas zacząć!
Opisanie przeszłości okazałej rezydencji radziejowickiej rozpoczyna się siedemset lat temu w XIV wieku. Przez kilka stuleci właścicielami Radziejowic był ród Radziejowskich herbu Junosza, wśród których na uwagą zasługują: Mikołaj, Stanisław, Hieronim i Michał. W latach osiemdziesiątych wieku XVIII dobra te przeszły w ręce familii Krasińskich, pieczętujących się herbem Ślepowron, z których wymienić należy Kazimierza, Józefa Wawrzyńca, Adama, Józefa i Edwarda – ostatniego pana na Radziejowicach.
Opisanie przeszłości okazałej rezydencji radziejowickiej rozpoczyna się siedemset lat temu w XIV wieku. Przez kilka stuleci właścicielami Radziejowic był ród Radziejowskich herbu Junosza, wśród których na uwagą zasługują: Mikołaj, Stanisław, Hieronim i Michał. W latach osiemdziesiątych wieku XVIII dobra te przeszły w ręce familii Krasińskich, pieczętujących się herbem Ślepowron, z których wymienić należy Kazimierza, Józefa Wawrzyńca, Adama, Józefa i Edwarda – ostatniego pana na Radziejowicach.
Renesans, barok, klasycyzm
Maria Barbasiewicz z dużym znajomością rzeczy przedstawiła losy radziejowickiej posiadłości, na której wyraźne piętno odcisnęły kolejne epoki ze swymi stylami architektonicznymi: renesans, barok, klasycyzm. Autorka dostarczyła dokładnej charakterystyki pałacu posiłkując się korespondencją i wydawnictwami z epoki. Z dużą dozą wyobraźni przestrzennej zobrazowała zewnętrzny wygląd budowli, jak i jej wnętrza. Dzięki rzeczowym plastycznym opisom stało się dla nas czytelne założenie pałacowo-parkowe, zmieniające się na przestrzeni wieków. Spacerując po kilkuhektarowym otoczeniu pałacu czytelnik może ożywić w pamięci, jak wyglądały i działały radziejowickie dobra.
Obecny wygląd Pałacu w Radziejowicach zawdzięczamy Józefowi Wawrzyńcowi Krasińskiemu, który zlecił nadwornemu architektowi króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Jakubowi Kubickiemu, przebudowę posiadłości radziejowickiej w duchu klasycystycznym oraz rewitalizację „Zameczku” w formie pseudogotyckiej. Zmianie na styl angielski uległa koncepcja pałacowego parku, jednocześnie zabudowania towarzyszące pałacowi przeobrażono pod względem przeznaczenia i formy.
Obecny wygląd Pałacu w Radziejowicach zawdzięczamy Józefowi Wawrzyńcowi Krasińskiemu, który zlecił nadwornemu architektowi króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Jakubowi Kubickiemu, przebudowę posiadłości radziejowickiej w duchu klasycystycznym oraz rewitalizację „Zameczku” w formie pseudogotyckiej. Zmianie na styl angielski uległa koncepcja pałacowego parku, jednocześnie zabudowania towarzyszące pałacowi przeobrażono pod względem przeznaczenia i formy.
Pałac Radziejowice - elewacja frontowa |
Pałac Radziejowice - elewacja ogrodowa |
niedziela, 12 listopada 2017
Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci
Kiedy nad nami jest już tylko niebo, wszystko widać ostrzej.
Nie ma półprawd, nie ma półtonów. Wszystko jest czarne albo białe, zimne albo gorące.
Albo się przeżyje, albo się umiera
Lhotse (8501 m)*
„Opowieść o sile życia i śmierci” Wandy Rutkiewicz wyszła spod pióra dziennikarki i reporterki Anny Kamińskiej. Nie jest to pierwsza książka biograficzna tej autorki, ale z pewnością jest to dzieło najwyższej próby. Pisarka stworzyła pełen portret psychologiczny polskiej himalaistki, którego nie powstydziłby się profesjonalista – psycholog. Na ponad czterystu stronach Anna Kamińska przeanalizowała procesy podejmowania decyzji, sposoby działania w ekstremalnych sytuacjach i relacje Wandy Rutkiewicz z innymi ludźmi, odwołując się do korespondencji, wywiadów i rozmów z osobami z otoczenia alpinistki oraz publikacji na jej temat.K2 (8611 m)*
Pisarka wielokrotnie stawiała sobie pytanie „Co ukształtowało himalaistkę tak, że potrafiła działać w sobie tylko znany sposób, pokonując wszelkie ludzkie ograniczenia?” Któż inny pokonałby 120 km pieszej wędrówki o kulach po lodowcu pod szczyt K2 w Karakorum? Biografka odpowiadała na tak postawioną kwestię, sięgając daleko w przeszłość Wandy Błaszkiewicz - do jej domu rodzinnego. Czytelnik poznał matkę bohaterki, Mary, niepraktyczną, uduchowioną osobę, skupioną bardziej na sobie niż na rodzinie. Więcej niż codzienne domowe sprawy interesowały ją kultura Wschodu, buddyzm i egiptologia. Ojciec Wandy, Zbigniew, był inżynierem, wynalazcą, pragmatykiem, którego zajmowało odkrywanie nowego i aktywność fizyczna. Córka poszła w ślady ojca, który stał się dla niej wzorcem osobowym. Po tragicznej śmierci Jurka, pierworodnego syna Zbigniewa, Wanda pragnęła zrekompensować ojcu stratę potomka i spełnić jego oczekiwania. Uprawiała różne dziedziny sportu, wybrała techniczny kierunek studiów i męską pasję – taternictwo, alpinizm, w końcu himalaizm. Zabójstwo ojca zdopingowała Wandę do jeszcze intensywniejszej eksploracji gór wysokich.Wanda Rutkiewicz 1989 |
Wanda Rutkiewicz |
sobota, 4 listopada 2017
Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce
Mariusz Urbanek
Czarne 2017
Bezgrzeszne lata
Lwów i Zakopane – miasta, które bezgranicznie ukochałam, miały zaszczyt gościć u siebie „smutnego humorystę” – Kornela Makuszyńskiego. Postać tego bardzo znanego i poczytnego pisarza, zwłaszcza w dziedzinie literatury dla dzieci i młodzieży, przypomniał Mariusz Urbanek, wydaną w bieżącym roku publikacją nazwaną „Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce”. Nazwa ta jest parafrazą tytułu jego powieści „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Znając kilka wcześniejszych książek biograficznych tegoż autora liczyłam na rzetelność treści lektury i łatwość jej przedstawienia. I nie zawiodłam się. „Makuszyńskiego…” czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, pomimo tego, że dotykana jest trudna tematyka wojen i zawiłości powojnia, gdy „Słońce w jego herbie powoli gasło”.
Uśmiech Lwowa
Świetnie skonstruowana opowieść o pisarzu, jak na biografię przystało, ma chronologiczny układ treści, lecz jednocześnie wyodrębnione zostały zagadnienia porządkujące życie publicysty, wyróżniające zjawiska wypełniające losy tego nietuzinkowego człowieka. A zatem, znajdujemy w książce Mariusza Urbanka rozdziały o europejskich podróżach felietonisty, kobietach mu bliskich i dalekich, wojnach światowych i zsyłkach, góralach i Zakopanem, teatrach i prasie, wydawcach i przyjaciołach, wielbicielach talentu, kawiarniach, brydżu, Żydach. I to wszystko na niecałych trzystu stronach, które poza tekstem zawierają kilkadziesiąt fotografii autora „Panny z mokrą głową” i kalendarium jego życia.
Przygody Koziołka Matołka
Mariusz Urbanek z powodzeniem przybrał miejscami żartobliwy ton, wzorowany na stylu Mistrza, który „za najbardziej pożyteczne książki uważa te, które «się śmieją»” i był zdania, że „najtrafniejsze sformułowania… przychodzą do głowy… gdy ręka z piórem wędruję znad papieru do kałamarza i z powrotem”. Kornel Makuszyński w całym swoim życiu starał się „być wroną kolorową, kiedy wszystkie są czarne”. A propos wrony (WRON-y) - autor przytoczył ciekawą anegdotę o ptaszku z ilustracji do „Przygód Koziołka Matołka”, które wycofano ze sprzedaży po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku. Po czasie okazało się, że w przedwojennych wydaniach „wrona była zupełnie apolitycznym wróbelkiem”.
środa, 1 listopada 2017
Polski dwór
Stanisław Markowski
Wydawnictwo AA 2006
Gloria Artis fotografii
Stanisław Markowski odznaczony medalem „Zasłużony kulturze Gloria Artis” jest człowiekiem wielu talentów: komponuje muzykę, gra i śpiewa, ale nade wszystko fotografuje. Leżący przede mną album „Polski dwór” ziścił słowa wyjęte z motta jego twórczości fotografa-dokumentalisty: „Co jest, niech piękne będzie”. Piękno polskiego dworu jest nie do przecenienia – zarówno w wymiarze materialnym, jak i to duchowym, ponieważ w jego
„ścianach przeżyli ci, co
Polskę stworzyli,
Co Ojczyznę kochali…”
Polskę stworzyli,
Co Ojczyznę kochali…”
Duch dworu w Suchej
Publikację krakowskiego wydawnictwa AA wstępem opatrzył prof. Marek Kwiatkowski – wzorowy właściciel dworu w Suchej na Podlasiu oraz były dyrektor Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. Profesor przypomniał historię drewnianego budownictwa dworu polskiego, aż po narodzenie się tzw. stylu dworkowego. Scharakteryzował typowe otoczenie dworu z parkiem i folwarkiem oraz malowniczo opisał wnętrza i wyposażenie dworów. Historyk sztuki powiązał „ducha dworu” ze staropolską gościnnością i zwrócił należytą uwagę na kluczową rolę dworów w kultywowaniu polskich tradycji narodowych i budowaniu naszej tożsamości narodowej, bo dwór polski „ileż serc zaszczepił miłością do Ojczyzny szczególną…”.
poniedziałek, 30 października 2017
Portret Klementyny
Magdalena Jastrzębska
LTW 2017
Bo to się zwykle tak zaczyna
Esej historyczny autorstwa Mariana Brandysa zatytułowany „Kozietulski i inni” przybliżył postać bohaterskiego szwoleżera spod Somosierry Jana Leona Kozietulskiego, zapamiętaną przeze mnie z lat szkolnych. Jan Kozietulski miał piękną siostrę Klementynę, która stała się natchnieniem dla wiedeńskiego artysty Józefa Grassiego. Portret młodej damy namalowany przez niego w 1804 roku zobaczyła w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, ponad dwieście lat później, utalentowana biografka wybitnych przedstawicielek płci pięknej – Magdalena Jastrzębska. I tak to się wszystko zaczęło!
Nie chcąc psuć zabawy przyszłym czytelnikom „Portretu Klementyny” nie będę komentować opowieści autorki o zawiłych losach bohaterki biografii, lecz skupię się na tych aspektach, które w mojej ocenie najbardziej zasługują na wyróżnienie.
Nie chcąc psuć zabawy przyszłym czytelnikom „Portretu Klementyny” nie będę komentować opowieści autorki o zawiłych losach bohaterki biografii, lecz skupię się na tych aspektach, które w mojej ocenie najbardziej zasługują na wyróżnienie.
Doskonała pod względem edytorskim publikacja wydawnictwa LTW „Portret Klementyny” dopełniona została skrupulatnie opracowaną Bibliografią z podziałem na rodzaj materiałów, liczącą ponad sto pięćdziesiąt pozycji. Imponujący jest również zbiór reprodukcji uzupełniających tekst, opatrzony informacjami o pochodzeniu ilustracji (jest ich niemal sto trzydzieści).
I piasek Mazowsza...
Polska arystokratka uwieczniona na klasycystycznym obrazie upraszała się o bliższe zainteresowanie. Jej wybór padł na znaną pisarkę, autorkę poczytnych opowieści o pięknych nieznajomych damach. Nieznajoma z płótna austriackiego malarza okazała się być „Panią na Małej Wsi”, mazowieckim majątku położonym nieopodal stolicy Polski. Ochrzczono ją imieniem Klementyna. Magdalena Jastrzębska zaintrygowana jej postacią sięgnęła do bogatych źródeł archiwalnych, aby poznać losy swej przyszłej bohaterki na tle barwnej epoki, w której żyła. „Śladami Klementyny” podążyła do urokliwej Małej Wsi, Belska, Skierniewic, Kompiny, Mogielnicy. Wszystkie te miejscowości noszą do dziś przejawy działań pani Klementyny p.v. Walickiej s.v. Wichlińskiej. Zaspokojona, choć częściowo, ciekawość badaczki przyniosła korzyść w postaci rzeczonej książki. Co można w niej znaleźć? Obok oczywistego w tego typu publikacjach opisania bogatych w przeżycia losów bohaterki, znajdujemy obraz wieku XIX z jego wielkimi wydarzeniami dotykającymi zgnębionej zaborami Rzeczypospolitej. A więc, zwycięstwa i klęski Napoleona, efemeryczny byt Księstwa Warszawskiego, wybuchy i upadki Narodowych Powstań. Rozległa wiedza przedmiotowa pozwoliła autorce na ukazanie bohaterów w szerokim kontekście historycznym.
Pałac w Małej Wsi - 2017 |
środa, 11 października 2017
Dwór w Radoniach. Historia Janeczki
Beata Korzeniowska-Matraszek
Stowarzyszenie Działań Twórczych "Parabuch", 2014
Biały dworek
Prowadzona opisem typowego dworku
szlacheckiego: „od okazałej bramy wjazdowej, przez aleję obsadzoną wiekowymi
drzewami, wiodącą do okrągłego kwietnego klombu umiejscowionego na wprost ganku
z portykiem, kolumnami i kilkoma schodami” zajechałam do pokaźnego Dworu w
Radoniach. Spotkało mnie powitanie,
o którym wielokrotnie czytałam i oglądałam w filmach. Otworzyły się drzwi
wejściowe, stanęła w nich czarująca Pani z otwartymi ramionami, zapraszając
mnie do wnętrza Domu. Zza gospodyni radośnie wybiegły ku mnie trzy psy,
strażnicy tego domostwa (a może to były duchy Kazana, Bariego, Ery?). Chwilą tą
delektuję się wspominając niezwykłą wizytę we Dworze wyjątkowej kobiety, uosabiającej kwintesencję staropolskiej gościnności. Owa Pani okazała się
posiadaczką wielu, wielu talentów. Dzięki swej odwadze, determinacji i
nieprzeciętnym umiejętnościom dokonała rzeczy zgoła niemożliwej. W ciągu kilku
lat odbudowała dwór, o którym eksperci pisali: „obecnie zniszczenia są
nieodwracalne i pałacu nie da się już odbudować”.(str.80)
Słuchaj dzieweczko
A może najpierw przeczytajcie książkę,
która podyktował zapewne duch małej mieszkanki Dworu – Janeczki Chrzanowskiej.
Dzisiejsza Pani na Radoniach uważnie łowiła uchem opowieści panienki i spisała
je tak, jak usłyszała. Otrzymaliśmy więc opis życia radońskiego dworu widzianego
oczami dziecka, na przestrzeni krótkich dwunastu lat jego wzrastania. Powstała arcyciekawa
kronika funkcjonowania rodzinnego
gniazda Chrzanowskich w przepięknych czasach międzywojnia i okrutnych latach II
wojny światowej.
Czytając „Historię Janeczki” myślami
powędrowałam do Dworu żyjącego w zgodzie z naturą i zmieniającymi się porami roku. Autorka, z dużym znawstwem
tematu, przedstawiła czytelnikom najbardziej znamienne formy spędzania dni
powszednich i świątecznych w ziemiańskiej posiadłości. Opowiedziała o pracach
polowych, działaniu folwarku, zajęciach kuchennych, ale i o udanych łowach,
zimowej sannie, rozgrywkach tenisa. Na kartach książki znalazło się miejsce na
scharakteryzowanie dworskich pracowników – służby, guwernantek, fornali,
stajennych. W pięknych słowach wyrażono pełen troski stosunek ziemian do
przyrody ożywionej i nieożywionej – do zwierząt, roślin, krajobrazu.
Janeczka i Stefanek |
Wyjazd 15.09.1945 |
czwartek, 5 października 2017
Kobiety Witkacego. Metafizyczny harem
Małgorzata Czyńska
Znak 2016
Demonizm Zakopanego
Małgorzata Czyńska mimochodem dołączyła do Metafizycznego haremu, niemalże stanęła w szeregu dziesięciu kobiet Witkacego, które przedstawiła na kartach „skandalicznej” książki. Ze znawstwem tematu wprowadziła czytelników w aurę przeplatających się trzech demonizmów: demonizmu Zakopanego, zakopiańskiego demona – Witkacego i jego demonicznych kobiet. „Demoniczną potęgę nazywamy taką, która włada lub chce władać nami, działając na drapieżne, okrutne i podłe instynkty, które w nas drzemią i czekają tylko sposobności, żeby się objawić”. Artysta, znakomicie poruszający się w kilku dziedzinach sztuki, potrzebował wciąż nowych bodźców i świeżego surowca, które mógłby przetwarzać na obrazy, fotografie, dramaty, powieści, rozprawy filozoficzne. Częstokroć tworzywem tym były kolejne kochanki. Autorka doskonale sportretowała ich obecność w życiu Witkacego, ograniczając się do wyboru kilku najważniejszych.Zakopiański Demon
Małgorzata Czyńska, jako historyk sztuki, potrafiła wykorzystać materiały źródłowe w postaci wspomnień o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu, listów Stanisława Witkiewicza do syna, listów Witkacego (szczególnie do żony) oraz spuścizny literackiej i graficznej Mistrza. Witkacy, bowiem, nierzadko swe kochanki czynił bohaterkami powieści czy dramatów, a także z pasją malował ich portrety i fotografował je. Publicystka szeroko przytaczała charakterystyki postaci literackich wzorowanych na realnych osobach, które pojawiały się w życiu ekscentryka z Zakopanego.W książce Małgorzaty Czyńskiej znalazły się dociekania przyczyn specyficznych relacji Witkacego z kobietami. Sięgano w przeszłość, do jego domu rodzinnego, który „kipiał «fermentem sztuki, twórczości, walki z konwenansem i kompromisem”. Skomplikowane relacje rodzinne Witkiewiczów ukształtowały przyszłego artystę – skandalistę. Autorka zwróciła uwagę na niecodzienną miłość ojca, wybitnego malarza Stanisława Witkiewicza, do syna Stanisława Ignacego, jak również przybliżyła istotę wyjątkowej miłości syna do matki Marii, oszukiwanej przez męża.
Zastanawiająca wydaje się być szczególna więź Stanisława Ignacego z żoną Jadwigą-Niną. W setkach listów mąż-niemąż zapewniał żonę o niekłamanej, głębokiej miłości, jednocześnie wtajemniczając ją w szczegóły swych licznych podbojów miłosnych czy awanturek erotycznych. „Ty jednak jesteś jedyna i na to nie ma rady. Wszystkie baby możliwe są niczym wobec Ciebie”. Niewierny małżonek nakłaniał swą wierną towarzyszkę życia do realizowania modelu małżeństwa „koleżeńskiego” czy małżeństwa „a’la Boyowie” – otwartego związku opartego na wzajemnej tolerancji, zaufaniu, lojalności.
Jadwiga Janczewska - http://www.witkacy.info |
Czesława Oknińska - http://wyborcza.pl/alehistoria |
środa, 13 września 2017
Tylko we Lwowie
Jerzy Michotek
OMNIPRESS 1990
Semper Fidelis - pomnik historii Polski
Jerzy Michotek kilkanaście swych pierwszych lat żył we Lwowie, a kolejne ponad pół wieku do tego Lwowa tęsknił. Wyrazem żalu lwowskiego dziecka stała się książka o znanym tytule „Tylko we Lwowie”, zapożyczonym od kultowej piosenki wykonywanej przez duet batiarów Szczepko i Tońko w filmie zatytułowanym „Włóczęgi” z 1939 roku. Rok ten zakończył żywot „Roześmianego miasta, roześmianych ludzi, roześmianych czasów”. Lwów, jakim go zapamiętał autor, gdzie „cmentarz i każda ulica, każdy niemal kamień – to pomnik historii Polski”, przeminął, ale nie odszedł w zapomnienie. Dzięki pamięci zawsze wiernych (Semper Fidelis) Polaków z „gniazda piskląt godła narodowego” ukazało się (szczególnie ostatnio) wiele pozycji literatury o tematyce lwowskiej.
Lwowiak w ogóle lubi lubić
Jerzy Michotek składał liczne dowody na to, że Lwów to „pogranicze wszystkiego ze wszystkim”. Miasto pięciu głównych religii: rzymsko-, grecko-, ormiańsko-katolickich, prawosławia, judaizmu, gdzie „meczetu tylko brakuje”. Miasto, w którym, jak w małżeństwie i z rozsądku i z miłości, wszystkie nacje żyły ze sobą w zgodzie, bo przecież „lwowiak w ogóle lubi lubić”. Druga warstwa wspomnień Jerzego Michotka zaprawiona została goryczą dostarczoną przez czerwonych i brunatnych barbarzyńców we wrześniu 1939 roku. Hitlerowska i stalinowska pożoga organizowana „na zgubę pamięci narodowej” miały wymazać z serc Polaków miasto odznaczone orderem Virtuti Militari za „zasługi położone dla polskości tego grodu”. Autor boleśnie doświadczony przez okupantów nosił w sobie do końca poczucie krzywdy i głęboką traumę, choć o swym wygnaniu potrafił napisać niepatetycznie „nie ja wyjechałem, lecz mnie wyjechali”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)